zza śniegu rozpadlin, zza słowa kikutów
wychylam się niczym jan maria z rakiety.
niedobór ambicji i nadmiar zwątpienia
przemycam w skafandrze, to mam dziś do oclenia.
na bramce z napisem "realia, twarzą w twarz"
zapiszczę, rozbłysnę i szczęznę do reszty.
na brudnym asfalcie projekcje mych marzeń,
majaki niebyłych z życia wydarzeń.
oto mój rap, to moja golgota.
owijam to w słowa, wystawiam w rymów gablotach.
jak nie wiesz ococho, to weź mnie nie pytaj,
kto nie tknął wżdy gówna, nie będzie zakwitał
x2
no i dalej jest tak, że lekko nie będzie,
to nie hawaje i nawet nie ciechocinek.
obskurne uciechy, "made in taiwan" szczęścia wyprzedaże
ściągam z onlajnu, z obcych ułamków kleję własne kolaże.
herbata za słaba, to woda dziś klepie,
okruchy nie ciastek, lecz prawdy omiatam.
mój rap to histeria na cienkiej baterii,
ej weź, sprawdź, wogle zabrakło mi rymu.
oto mój rap, to moja golgota.
owijam to w słowa, wystawiam w rymów gablotach.
jak nie wiesz ococho, to weź mnie nie pytaj,
kto nie tknął wżdy gówna, nie będzie zakwitał
x2